Msza św. w intencji rychłej beatyfikacji Sługi Bożego Jánosa Esterházego

Msza św. w intencji rychłej beatyfikacji Sługi Bożego Jánosa Esterházego, więźnia gułagu i ciężkich więzień komunistycznej Czechosłowacji, w 120. rocznicę urodzin. Mszy św. przewodniczył ks. bp Michał Janocha. Uczestniczyli w niej: Pani Ambasador Republiki Węgierskiej Orsolya Kovács, przedstawiciel Kancelarii Prezydenta RP minister Adam Kwiatkowski, prezes IPN dr Jarosław Szarek oraz rodzina Sługi Bożego Jánosa Esterházego.

Msza św. poprzedzona była złożeniem kwiatów przed znajdującym się przed kościołem popiersiem Sługi Bożego Jánosa Esterházego. Z uwagi na pandemię odbyło się to bardzo skromnie.  

 Fot. Michał Leśniewski 

Fot. K. Sadowski

WIĘCEJ ZDJĘĆ W FOTOGALERII    

ZAPIS AUDIO:

   Wprowadzenie

   Powitanie – Ks. Prałat Jacek Kozub

   List Kard. Kazimierza Nycza

   Homilia – bp Michał Janocha

 

Homilia – bp Michał Janocha

14 marca 1901 roku w Nyitraújlak koło Mitry przyszedł na świat chłopiec, któremu na chrzcie dano imię Janusz. Kilka miesięcy później w dalekiej Zuzeli, w kraju, którego nie było na mapie, narodził się chłopiec, któremu dano na imię Stefan. Dzielił ich dystans blisko tysiąca kilometrów i jeszcze większy dystans społeczny i polityczny.

János urodził się w monarchii austro-węgierskiej w rodzinie arystokratycznej o wielkich tradycjach jako syn węgierskiego magnata i polskiej hrabiny. Stefan przyszedł na świat w rodzinie chłopskiej jako syn wiejskiego organisty.

Tak mogłaby się zaczynać książka o dwóch wielkich bohaterach narodów węgierskiego i polskiego. Może kiedyś ktoś taka książkę napisze. Obu łączyła głęboka wiara w Chrystusa, zawierzenie Matce Bożej, wierność Kościołowi i głębokie umiłowanie swojej Ojczyzny.

Dzisiaj w Ewangelii Jezus mówi do Nikodema „Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak trzeba aby wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy miał Zycie wieczne”.

Nikodem doskonale wiedział czym jest znak węża na pustyni. Dobrze znał historię swojego narodu, który po wyjściu z Egiptu prowadzony przez Mojżesza zaczął się buntować. I wtedy Bóg, żeby go nawrócić zesłał karę w postaci węży na pustyni, które swoim ukąszeniem zabierały życie bezbronnym wędrowcom. I kiedy lud pod wpływem tego nieszczęścia zaczął zwracać się do Mojżesza i do Boga, Bóg nakazał zrobić rzecz dziwną. Nakazał, aby wykonano węża z miedzi, a więc znak, który był znakiem śmierci. Znak, którego wszyscy się bali, który był przekleństwem, nakazał żeby go przybić do drzewa, aby każdy kto spojrzy na ten znak węża przybitego do drzewa i wywyższonego ponad wszystkich mógł ocaleć.

Nikodem nie mógł jeszcze zrozumieć sensu tych słów. Zrozumiał je pewno dopiero gdy stał pod krzyżem na Kalwarii i kiedy zobaczył Chrystusa przybitego do drzewa i wywyższonego ponad całe miasto, ponad cały lud, ponad wszystkich pokąsanych śmiertelnie przez pierworodny grzech.

Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak trzeba by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy kto w niego wierzy miał życie wieczne.

To jest paradoks krzyża. Krzyż, który był szubienicą, odstraszającą karą, którą karano złoczyńców i przestępców, dobrowolnie przyjęty przez Jezusa stał się znakiem zbawienia. Tego by człowiek nie wymyślił. I właśnie ten krzyż, po wiekach, po tysiącu lat od tamtej Golgoty stanął w tej części Europy, na polskiej i na węgierskiej ziemi.

Dzisiejsza intencja Mszy św. skłania, abyśmy na nowo odkryli nasze głębokie polsko-węgierskie pokrewieństwo pomimo całkowitego przeciwieństwa etnogenezy języka.

Chrzest Polski przez Mieszka i chrzest świętego Stefana króla Węgier miały miejsce w podobnym czasie. Połączyła nas wspólna granica istniejąca Aż do rozbiorów Polski, na prawie osiemset lat. Najbardziej pokojowa granica Polski. I najbardziej pokojowa granica Węgier. Łączy nas św. Wojciech, Czech wygnany z Pragi, patron Węgier i patron Polski. Łączy nas św. Władysław urodzony w Polsce, wychowany w Polsce, w Krakowie, wnuk św. Stefana Węgierskiego, król Węgier.

Po wiekach aż czterech polskich monarchów przyjęło za patrona, od Łokietka począwszy, również patron Warszawy i patron tej świątyni bł. Władysław z Gielniowa nosił Jego imię. Wspomnijmy liczne małżeństwa pomiędzy dynastia Arpadów i Piastów, wspomnijmy naszych wspólnych świętych – św. Kingę pochodząca z Węgier, jej siostrę św. Jolantę, wspomnimy bł. Salomeę, polska księżną ożenioną z węgierskim królem, wspomnijmy naszego wspólnego monarchę Ludwika, którego Polacy nazywają Węgierskim, a Węgrzy nazywają Wielkim. Po jego śmierci córka Maria rządziła na Węgrzech, a córka Jadwiga, św. Jadwiga wyniesiona na ołtarze przez Jana Pawła, była królem Polski. A przez jej małżeństwo z Wielkim Księciem Litwy, który zresztą na chrzcie przyjął imię króla Władysława Świętego Węgierskiego dokonała się Unia dwóch Państw.

Syn Władysława Jagiełły, też Władysław Warneńczyk znowu na krótko połączył w unii personalnej dwa sąsiedzkie narody. I wspomnimy wreszcie naszej wspólnej świetności, panowania Jagiellonów na tronie w Polsce, na Węgrzech i w Czechach. Koniec XV i pierwsze ćwierć XVI wieku do bitwy pod Mohaczem to wielki czas wspólnie budowanej jedności politycznej, kulturowej, artystycznej. I także można by te rozważania kontynuować dalej.

Nie można ominąć XIX wieku – wielkiego powstania węgierskiego w 1848 roku w którym brał udział również polski legion pod wodza generała Józefa Wysockiego i nie można nie wspomnieć Józefa Bema przywódcy powstania węgierskiego i węgierskiego bohatera narodowego, któremu Norwid poświecił wspaniały żałobny rapsod.

To w ten naszkicowany kontekst społeczno-historyczno-religijny wpisuje się życie naszego bohatera Jánosa Esterházego, który miał w sobie krew węgierską i polską, bo przecież był, jak słyszeliśmy również synem polskiej hrabianki.

Kiedy po pierwszej wojnie światowej, po rozpadzie monarchii austro-węgierskiej powstało państwo czechosłowackie, na terenie Słowacji znalazło się milion obywateli Węgier, János Esterházy włączył się w politykę jako obrońca praw narodowej mniejszości kraju, z którym był tak silnie związany i któryy tak bardzo ukochał. Jako polityk starała się zawsze kierować zasadami Ewangelii, która łączy miłość do własnej Ojczyzny z szacunkiem i miłością do Ojczyzn ludów i narodów, które historia połączyła na wieki na jednej ziemi, szczególnie do Słowaków.

Biblia mówi, że złoto próbuje się w ogniu, a ludzi sprawiedliwych w piecu utrapienia. I ten piec przyszedł…

Kilka świadectw z życia Jánosa Esterházy.

Z przemówienia w 1939 roku, na progu wojny:

W naszej historii mogliśmy nauczyć się i tego, że tylko takie starania zwieńczone będą zwycięstwem, które mają swoich męczenników. Przeżywamy czasy nieskończenie poważne i nadzwyczaj ciężkie w których nasza odpowiedzialność wobec Boga, narodu, rodziny, potomnych i nas samych jest wzmożona. Ale my podejmujemy tą odpowiedzialność. Nie damy się ani złamać, ani zwieść na błędne drogi. Nie sprzeciwimy się ani prawom boskim, ani ludzkim, gdyż nasza ufność, wiara w Bożą prawdę są niezachwiane. Ufamy w nasza siłę i z podniesioną głową możemy obwieścić, że nasze sumienie jest czyste, honor nienaruszony. Nie zgrzeszyliśmy przeciw nikomu i domagamy się tylko i bronimy naszych praw, które wywalczyliśmy już w przeszłości i które bezwarunkowo nam przysługują. Jeśli za nasza węgierskość trzeba nam cierpieć uczynimy to bez narzekania czy skargi. Jego hasłem życiowym, jego zawołaniem, jak historia pokaże, proroczym, są słowa „A mi jelünk a Kereszt!” – „Naszym znakiem jest Krzyż”.

[Całe zdanie brzmiało: „Naszym znakiem jest Krzyż, a nie swastyka” (czyli złamany krzyż)]

Kolejny fragment przemówienia. Ileż to się zmieniło od tamtych czasów. Żyjemy w wolnej Europie, nie ma już wojny, a pewne rzeczy chyba się nie zmieniły...

Opieramy się na fundamencie Chrystusowej Prawdy, chrześcijańskiej etyki, która nie uznaje różnic pomiędzy ludźmi, i według której synom każdego Narodu przynależy jednakowo prawo do pełnowartościowego życia. Niczego bardziej wzniosłego, bardziej szlachetnego od tej prawdy nie jest w stanie stworzyć nawet najbardziej wyrafinowany ludzki geniusz. Prawda Chrystusowa zawsze jest żywa i zwycięży.

I gdyby takie słowa powiedział polityk w Parlamencie Europejskim, to by okrzyknięto go fanatykiem, fundamentalistą, burzycielem ładu… Więc nie wszystko się do końca zmieniło.

Dzisiaj znowu Polska i Węgry stają w obronie godności ludzkiego życia, wartości związku mężczyzny i kobiety, rodziny która jest fundamentem społecznego ładu. W obronie prawa Rodziny Rodzin jaką jest naród, i w obronie prawa wielkiej rodziny Narodów Europy. To wszystko sprzeciwia się wizjom, które próbują zbudować kolejny nowy wspaniały świat na gruzach tradycyjnych wartości. I to jest ten wymiar polityczno-społeczny przeniknięty Ewangelią.

Ale w czasie wojny, a potem w czasie komunizmu ujawnił się z całą mocą, choć w skrytości w łagrach i więzieniach ten najgłębszy wymiar jego jedności z Chrystusem. Wymiar, który zawsze podkreślał i który proroczo przewidywał. To jego słowa:

Mniej więcej pod koniec wojny, wtedy, gdy rozpoczęło się oblężenie Budapesztu, zacząłem się modlić, by dobry Bóg pozwolił, bym za cenę cierpień i niedostatków oczyszczony stał się godnym Go naśladować. Ponieważ o to prosiłem, o to się modliłem, kiedy zabrali mnie Rosjanie, także później, byłem całkowicie spokojny. A gdy już czułem, że moja sytuacja jest bardzo trudna po prostu powiedziałem sobie, że nie wolno poddawać się zwątpieniu. Że trzeba się cieszyć, ponieważ Pan Jezus wysłuchał moje prośby.

W Słowie, które przed chwilą odczytał Ksiądz Proboszcz, Nasz biskup Ksiądz kardynał napisał, że János Esterházy znalazł klucz do człowieczeństwa w tajemnicy Krzyża Chrystusa i ta tajemnica zajaśniała w czasie wojny, kiedy pomagał Polakom przechodzić na Węgry, kiedy ratował Słowaków i Czechów, kiedy wstawił się w Parlamencie za Żydami przeciwko nieludzkiemu prawu wywózki ze Słowackiego państwa. To wtedy objawił uniwersalistyczny, czyli najgłębszy wymiar, a jednocześnie to wtedy zaczęło się objawiać jego głębokie zjednoczenie z Chrystusem, o którym zaświadczają wszyscy, którzy mieli okazję stykać się z nim na Łubiance czy w łagrach sowieckich, czy później, kiedy już wrócił do Ojczyzny, ale jako więzień.

I tutaj komunistyczne władze Czechosłowacji wydały na niego wyrok śmierci zamieniony na, jak czas pokazał, dożywocie w nieludzkich warunkach. W jakich to można się przekonać zwiedzając więzienie na Rakowieckiej albo muzeum terroru w Budapeszcie.

[Ten wyrok (kara śmierci przez powieszenie) był wydany przez Słowacki Trybunał Narodowy zaocznie 16 września 1947 roku jeszcze w czasie pobytu Jánosa Esterházego w łagrach sowieckich. – przyp. KS].

To właśnie wtedy, w tych nieludzkich warunkach upodlenia, skrajnego upokorzenia, objawiła się Jego wielkość, wielkość Jego ducha, Jego niezłomność, gotowość pomagania innym za każda cenę, Jego spojrzenie na człowieka przez pryzmat jego człowieczeństwa.

Z listu do siostry pisanego w 1949 roku po powrocie do Czechosłowacji.

Wróciłem i jestem takim, jakim mnie uformowało Najmiłosierniejsze Serce Naszego Pana Jezusa. Na Mamy, Twoją i Maryszki prośbę, wiem że przeszedłem wielka przemianę, ale nie można mnie chwalić z tego powodu, bo nawet nie wolno. Bo nawet dzisiaj, kiedy się już zmieniłem, jestem tak nieskończenie daleko od tego, bym stał się prawdziwie takim człowiekiem, w którym Jezus, nasz Pan mógłby znaleźć radość. I bym mógł złożyć Panu ofiarę na przebłaganie. Proszę was tylko o skuteczne wymodlenie dla mnie u Pana Jezusa, Jego Serdecznej Matki, Świętej Tereski i Żdżwana Kasata (zmarły w opinii świętości kleryk cysterski), łaskę dla mnie, także siły i wytrwałości dla spełnienia tych moich dobrych intencji.

Zmarł w wycieńczenie 8 marca w 1957 roku mając 56 lat w komunistycznym więzieniu w Mirowie na Morawach na rękach współwięźnia Wasyla Hopko, grekokatolickiego biskupa Preszowa, którego Kościół wyniósł na ołtarze.

[Tu jest fragment po węgiersku]

Od urodzin Jánosa Esterházego mija dzisiaj dokładnie 120 lat, a za kilka miesięcy minie 120 lat od urodzin Stefana Kardynała Wyszyńskiego Prymasa Polski. Na rychłą beatyfikację Prymasa Wyszyńskiego wszyscy z niecierpliwością czekamy. A o beatyfikację Jánosa Esterházego wszyscy się modlimy.

Cierpienie przyjęte z miłości do Chrystusa przekształciło obu tych Mężów, Mężów Stanu w Mężów Bożych. Tutaj na ziemi nigdy się nie spotkali. Spotkali się w Niebie, ponad zasiekami z kolczastych drutów, ale i ponad granicami państw i ziemskich ojczyzn. Oby mogli spotkać się także na ołtarzach Kościoła jako orędownicy bratnich narodów pielgrzymujących obok innych narodów i wraz z innymi narodami do naszej wspólnej Ojczyzny i obaj, Stefan i János przypominają nam „A mi jelünk a Kereszt!” – „Naszym znakiem jest Krzyż”.  

 

Zapis z nagrania audio – K. Sadowski